„Noc to najgorszy czas by żyć, a 4 nad ranem zna wszystkie moje sekrety."

Archive for Wrzesień, 2012

na bieżąco

[Up To Date by November Növelet]

oto twarz twoja i twoje emocje
czyżbyś nie wiedział, że przyjdzie zapłacić
jutro nadeszło, wspólne są zmysły
ciągle wierzysz w swych przyjaciół

nie patrz za siebie i wiedz, że nie kłamię
nigdy z użytku nie wychodzimy
tracisz czas, lecz ból jest tak cichy
pierwsi za niego zapłacimy

jutro nadeszło, wspólne są zmysły
ciągle wierzysz w swych przyjaciół
nie patrz za siebie i wiedz, że nie kłamię
nigdy z użytku nie wychodzimy

tracisz czas, lecz ból jest tak cichy
pierwsi za niego zapłacimy
tracisz każdy dzień
pierwsi za to zapłacimy

każdy krok, który czynisz
każda przyjaźń, którą łamiesz
każdy krok, który czynisz
każda przyjaźń, którą łamiesz
każdy krok, który czynisz,
każda przyjaźń, którą łamiesz


dni rzymu

[Days of Rome by Gerard Malanga]

dni nicości
dni czystego nieba i spadających temperatur
dni bez telefonów, nawet tych pomylonych
dni całkowitej nudy i nic
się nie dzieje
dni 1967 zbliżają się do końca przy zamarzającym torsie
zimnych i kaszlących
kroplach
dni południ w życiu młodej dziewczyny
co nie zdążyła na czas
dni eksplodujących wizji
dni frustracji absolutnej
dni mojego filmu wyklętego przeze mnie
wieczną klątwą
dni okien zamkniętych by powstrzymać chłód
przed wtargnięciem do ciepłego pokoju
dni unikania lunchu na telefon
i zmiany planów dnia
dni pisania listów
dni bez listów
dni fatygi i amfetaminowych wyżyn
dni charlsa edwarda ivesa
dni depresji o 4 nad ranem
dni cudownych leków na przeziębienie
dni frustracji absolutnej
dni zapominania


egida

[Aegis by digital.rape]

dzień dobry. słuchasz uprzednio nagranego pozdrowienia: jesteś sam. witaj.

gdy wieje mocno
trzymaj się
gdy droga klątw pełna
za mną skryj się

będę twą tarczą
musisz tylko
mnie znieść


list pożegnalny

[Suicide Note by Anne Sexton]

byłoby lepiej,
mimo robaków rozmawiających z
racicą klaczy w polu;
byłoby lepiej,
mimo czasu młodych dziewczyn
upuszczających sobie krwi;
byłoby jednak lepiej
gdybym szybko zamknęła się
w starym pokoju.
byłoby lepiej (jak ktoś rzekł)
nie urodzić się
i o wiele lepiej
nie urodzić się ponownie
o trzynastej
tam gdzie pensjonat,
coroczna sypialnia,
zapłonął.

drogi przyjacielu,
przyjdzie mi tonąć pośród setek innych
wprost do piekła.
zostanę zniczem.
przywitam śmierć
niczym ktoś, kto zgubił soczewki.
życie powiększyło się o połowę.
ryba i sowa są dziś okrutne.
życie buja się w przód i w tył.
nawet osy nie widzą mych oczu.

tak,
te oczy były kiedyś obecne.
te oczy były przebudzone,
te oczy mówiły całą historię-
biedne, głupie zwierzęta.
te oczy nosiły kolczyki,
małe główki igieł,
lekkie, niebieskie strzały.

kiedyś były razem
z ustami jak filiżanka,
barwna gliną bądź barwna krew,
otwarte niczym falochron
na zaginiony ocean
i otwarte jak stryczek
na pierwszą, lepszą szyję.

był taki czas
gdy byłam głodna Jezusa
o mój głodzie! mój głodzie!
nim zdążył dorosnąć
przybył spokojnie do Jeruzalem
w poszukiwaniu śmierci.

tym razem
z pewnością
nie proszę o zrozumienie
a jednak mam nadzieję, że wszyscy
odwrócą głowy gdy nieprzygotowana, ryba uderzy
w powierzchnię Echo Lake;
kiedy światło księżyca,
z głośna ścieżką basową,
rani jakieś budynki w Bostonie,
kiedy prawdziwie piękni spoczywają razem.
rozmyślam o tym, pewnie, że tak,
i myślałabym jeszcze dłużej
gdybym nie stanęła… gdybym nie stanęła
przy tamtym starym ognisku.

mogłabym przyznać
że jestem tylko tchórzem
płaczącym nad sobą
i nie wspominać o maleńkich komarach, ćmach,
zmuszonych siłą rzeczy
ssać świecącą żarówkę.
ale dobrze wiesz, że każdy ma swoją śmierć,
swoją własną śmierć,
czekającą na niego.
a więc już odchodzę
bez starego wieku czy choroby,
dziko, lecz precyzyjnie,
znając najlepszą drogę,
wyznaczoną przez drewnianego osiołka, na którym jechałam tyle lat,
nigdy nie pytając, „dokąd zmierzamy?”
jechaliśmy (gdybym tylko wiedziała)
do tego punktu.

drogi przyjacielu,
nie myśl proszę,
że wyobrażam sobie grającą gitarę
czy ojca wyginającego łuk.
nie oczekuję nawet ust matki.
wiem, że wcześniej już umierałam –
raz w październiku, raz w czerwcu.
jakże dziwnie znów wybrać czerwiec,
tak dosadny ze swymi zielonymi piersiami i brzuchami.
to jasne, że gitar słychać nie będzie!
węże nawet niczego nie zauważą.
New York City nie zrobi to różnicy.
nocami nietoperze będą trzepotały na drzewach,
wiedząc o wszystkim,
widząc, co wyczuwały cały dzień.


zabieram cię do raju

[I Take You To Paradise by Agnoize]

zabieram cię do raju

zamknij swe oczy, nie poczujesz bólu
chwyć mą rękę, nie musisz się bać
moja rękę na twej szyi, w strugach deszczu
w strugach deszczu…

twe oczy nie widzą
ile dla mnie znaczysz
powstrzymaj mnie proszę
przed moim upadkiem

zabieram cię do raju
zabieram cię do raju
twe oczy nie widzą
ile dla mnie znaczysz
powstrzymaj mnie proszę
przed moim upadkiem