„Noc to najgorszy czas by żyć, a 4 nad ranem zna wszystkie moje sekrety."

Posts tagged “karloz m.

cygan i wynganiec

[The Gypsy And The Hermit by KM]

W życiu
są takie rzeczy
których co jakiś czas
niechętnie
lecz z własnego wyboru
musimy doświadczyć.
część z nich
część doświadczeń
nie napawa
optymizmem
inne są proste
ekstatyczne.
musimy je przyjąć
by lepiej
zrozumieć
kim jesteśmy
i do czego jesteśmy zdolni.
wiem
jak to jest,
czuć w sobie pustkę.
wiem
z czego
składa się
twój głód,
z pożądania.
znam
twoje cierpienie.
znam je
bardzo dobrze.
bardziej
niż mógłbyś pomyśleć.
z czasem dostrzeżesz to,
moją ścieżkę.
nie jestem diabłem.
nie jestem ofiarą
ani łowcą.
nie stanowię problemu.
nie stanowię zagrożenia.
jestem głosem rozumu.
tym
którego wcześniej
nie słyszałeś.
nie żałuj tego
co się nie odstanie.
nie zaprzeczaj
samemu sobie.
czujesz, że żyjesz.
nie tłum tego.
otwórz
samego siebie
na nowe możliwości.
daj im
się otulić.
jeśli uwolnisz
umysł
przed krokiem
w przepaść
nigdy
nie dosięgniesz
dna.
decyduj się.
ostro.
bez trzymanki.

Jestem Cyganem i Wygnańcem.


oświecenie

[Enlightenment by KM]

jakże ciężkie jest serce
co z czasem
zmieniło się w skałę
po tylu przeżyciach
tak wielu
latach nadużyć
umysłu
i duszy
wszystko zgromadziło się w środku
ten ciężki kamień
ta bezkształtna część
granitu

otocza je wyschnięta krew
kiedyś płyn
dzisiaj piach
małe ziarenka
chowają historie
o walkach, miłości i myślach
sukcesach i porażkach
przypominają sobie
jakie były dawniej
kolorowe
pełne czerwieni
te ziarna piasku
tłoczą się
przy czarnym
zniekształconym kamieniu
cichym niczym ocean
po sztormie
całującym wyspę
i swoje zniszczone
i spustoszone
wybrzeża

moim obowiązkiem
nie jako człowieka
lecz dzieła sztuki
jest poddać się
myślom
czym byłem kiedyś
tymczasem wytrwale zdobię
i układam
czerwony piasek
w skomplikowane wzory
biegnące wokół cięzkiego kamienia
jak starożytny mistrz
utrzymujący swój
ogród zen

każda linia
fala
i kąt
piasku opowiada legendę
ich układ kryje
odwieczny sekret
długość i odległośc
mówią jak przetrwać
ich wolą
jest równowaga
ta zachwiana

zwykły hołd
temu co zostało
z mojej woli i siły
głęboka medytacja
co przekracza
czas i przestrzeń
dla zgubnej kuracji
co może być
ostatnią linią
mnie samego.


nueva vida

[Nueva Vida by KM]

wszystko co się da pomyśleć
powraca do życia
a skoro już
mówimy o wyobraźni
czy myślałeś kiedyś
o przygodzie z magią?
stań tuż przy mnie
i szepcz pełzając w ciszy
nie mogę przestać
ta szansa nie ucieknie
narastająca muzyka
odkrywa nieznane życie
ktoś cię zrozumie

zajrzałem pod kurtynę i znalazłem ją
ta narastająca muzyka
kwas na słuch
przeżera umysł
przetarłem twarz i znalazłem siebie
nic nie jest absolutne
wszystko jest substancją
spójrz jak wysoko sięga ogień
te wielkie chwile zrodziły się
ze śmierci jednostek
poczuj jak parzy cię płomień

este es el calor
del puto corazon
maldita la cancion

straciłem kontrolę
i zdolność wyboru, to właśnie
zgotował mi los
gdybym miał wybór
gdyby była dla mnie droga
dotarłbym tu prędzej
przybył nieco wcześniej
to właśnie to
głos mówiący byś odszedł
w dobrym stylu

gdy tak naciskam kości
i łamię je z jednej strony
na drugą
czuję chłodne powietrze
odświeżające mózg
napięcie ustaje
i spoglądam w niebo
i krzyczę z całych sił
„czy muszę czekać na kolejne
życie? CHCĘ ŻYĆ TERAZ!”
klęczę tak na kolanach
w betonowym ogrodzie

gdy oddasz się
rzezi, którą wilki
sprzed twych drzwi
ci oferują
cierpienie stanie się
radością


zdradliwy krok w rytualne drzwi

[Treacherous Passage Beyond the Ritual Door by Manufactura]

niech sklepienie opuści to słońce gorące
te nędzne światło
niech sklepienie opuści to słońce gorące

a teraz, mogę przelewać krew niewinnych
mogę wznosić wyrwane serca
przeciw niebu


brutalna antypatia

[Brutal Antipathy by Manufactura]

możesz błagać
możesz płakać
możesz krzyczeć
możesz walczyć

czego nie zrobisz
zginiesz i tak

możesz dać mi swe ciało
możesz dać mi swą miłość
możesz dać mi swą wiarę
możesz dać mi swą duszę

czego nie zrobisz
zginiesz i tak

z moich rąk
z woli mojej
z mej potrzeby
z mego życia

czego nie zrobisz
zginiesz i tak


płonące węgle

[Burning Embers by Lou Reed (adapted by Manufactura)]

czy ja śnię?
widzę jak płoniesz
jakże śmierć może nas rozdzielić?

będę kroczył po płonących węglach

latał nad szkłem
ze stłuczonych okien
spadał z nieba
razem z deszczem
kroczył po stłuczonym szkle

spójrz przez kraty
brudnych cel
krzycz do niebios
wkrocz do piekieł
słuchaj swego serca
krocz po stłuczonym szkle

będę kroczył po płonących węglach
będę kroczył po stłuczonym szkle


rozdarty

[Torn by KM]

cóż to znaczy
gdy wilk
rozdziera twoje ciało
gdy sowa
wydziobuje ci oczy
gdy wąż
połyka twoje serce
gdy szakal
zjada ci mózg
a anioł
gwałci twoją duszę?

oh, jak cudnie płynie krew…
ten gorzki zapach
powolnego gnicia
wśród niewysokich skał
wśród splamionej gleby
wśród spragnionych korzeni
niebiańskiego drzewa
co rozpościera
przepiękne gałęzie
chwyta krople deszczu
spływające z nieba

ah, jak cudnie opadają…

jak cudnie opadają…

pozwól mi umrzeć
na jedyny sposób
jaki znam


kokainowe sny w krystalicznych oczach

[Cocaine Dreams In Crystal Eyes by Manufactura]

otwieram się na chore wizje
a biała dama krąży w żyłach
syntetyczne wspomnienia
znów mnie nawiedzą
i nic nie będzie prawdą
nic nie będzie takie same

kokainowe sny w krystalicznych oczach
wykańczają mnie
karmią mnie fałszem

widzę ich twarze wykrzywione pożądaniem
smakuję ich wargi, ciągle pragną więcej
czuję ich ciała, tak sztuczne i zwodnicze
słyszę wiszące w powietrzu słowa

kokainowe sny w krystalicznych oczach
palą mnie żywcem
zostawiają strach

chcę się ich pozbyć raz na zawsze
pieprzonych wizji niosących szaleństwo
od tylu lat mną sterowały
zabiję się, by zacząć od nowa

kokainowe sny w krystalicznych oczach
mordują mnie
więc wołam o więcej
więc wołam o więcej


świat się zmienia

[The World Is Evolving by KM]

czuję jak świat się zmienia
ewoluuje
a ja mogę tylko patrzeć
wszyscy
wszyscy maja plany
wszyscy idą przed siebie
ja już nie mam planów
i nigdzie się nie wybieram
nigdy ich nie miałem.

to jak być niewidzialnym
wszędzie i dla wszystkich
nie pasuję tu
jestem więźniem
z wyjątkowo ciężkim wyrokiem,
choć inni mawiają,
że to wcale nie dożywocie
że to wygląda
na śmierć.

tak,
mogę przyjąć cały syf, który daje świat
i tak,
mogę to przetrawić
lecz jestem zmęczony
wyniszczony
bezużyteczny.

z nieznanych mi powodów
przez całe życie raniłem ludzi
nawet gdy nie chciałem
wszystko czego dotknę wali się,
to niezły żart, żyć w ten sposób.
lecz cóż mam począć?
widzę ich każdego dnia i nocy
i obmyślam sposoby jak się ich pozbyć
robiłem straszne rzeczy
okrutne rzeczy
włóczyłem się po ulicach
i sprawiałem kłopoty
to zawsze było przy mnie

czasem śledzę ich aż do domów
by choć popatrzeć
by choć zasmakować,
są tak doskonali
tak wspaniali.

głosy w mojej głowie
każą mi robić czego nie chcę
jestem marionetką
zabawką
i nie wiem ile to wytrzymam
wciąż to samo
nigdy nie ustają
jako dziecko wierzyłem, że pewnego dnia
odzyskam kontrolę
będę sobą
będę podążał własną ścieżką.

lecz tak się nie stało
było ich zbyt wiele
teraz widzę jasno
że jestem nie mniej nie więcej
niż instrumentem
narzędziem
obiektem w kącie pokoju
którym sterują oni
oni wyznaczają mi ścieżkę
a ja płacę za ich błędy
cierpię za ich czyny.

chciałbym wierzyć, że to takie tłumaczenie
miganie się od kary
lecz nie jestem tak sprytny
jestem zbyt zniszczony
wyklęty
nawiedzany wspomnieniami
jeśli i ty to poczujesz
wszystko będzie lepsze
zrozumiesz mnie,
prawda?

nie.
to nigdy nie działa
nikt nie pozna prawdy
nawet ty.
nie mogę się nadziwić ślepocie ludzi
nie dostrzegają rzeczy oczywistych
pchają się prosto na ostrze
za każdym razem
z własnej woli.
dorastają, uczą się
idą przed siebie, żyją.

lecz nie ja
ja nie potrafię,
życzę im jak najgorzej
i mam nadzieję, że choć raz w swym kurewskim życiu
spotka ich okrutny ból
że zaczną gnić i zginą
bo są dla mnie nikim.
nienawidzę cię
chcę wgnieść cię w ziemię
chcę zgwałcić twoją duszę
i wystawić na widok światu.

wierzę, że nadejdzie dzień
w którym poczują jak to jest
żyć w cierpieniu absolutnym.

tymczasem obserwuję.
z boku.


oddanie

[Devotion by KM]

tnij tutaj,
tuż przy duszy
bym poczuł, że pewnego dnia
wszystko
przepadnie na dobre

całuj tutaj,
tuż przy krwi,
bym pamiętał
jak to było
być kochanym

a teraz

toń tutaj,
w tym brudzie
sprofanuj siebie samą
by parodia była lepsza

tak delikatna
tak gorąca
jak oddech bestii
nim rozerwie na strzępy
twe pieprzone, piękne gardło


bez tytułu

[Untitled by KM]

oto czuję zdradę
jakby moje kości
moje mięśnie
moje ciało
zwątpiły we mnie
do końca

lecz umysł domaga się działania
ciągle i bez ustanku

muszę uchwycić ten moment
bo jutro nie jest pewne
mogę nie mieć drugiej szansy
by uczynić co pragnę
wiem tylko
że jeszcze dziś
mogę upaść
i złamać kark

jeszcze tylko kilka lat
tylko kilka lat…

nie pytaj o nic
wiedz

że jest pewien spokój
w świadomości, że gnijesz
jest lekki
powiew
godności

zrozum to
a zobaczysz
że nie wszystko było
porażką

większość tak

lecz

nie wszysko…


już dobrze

[It’s OK by KM]

już wkrótce
drut kolczasty
opadnie
z ust moich
bym przemówić mógł
słowami takimi
których znaczenia jeszcze nie poznałem

i wybuchnie wojna
a ciało moje
a serce moje
mój pieprzony mózg znowu będą moje

i uderzę
pełen samozniszczenia
jakiego nie zaznałaś

kiedy byłem mały
patrzyłem na dziewczynkę
co ze śmiechem wskazywała
lwa w klatce
jego oczy
pełne lodu i ognia
pełne mądrości

taki zbieg okoliczności
lecz co utrzymuje szaleństwo na uwięzi?
i sprawia, że zniszczenie nie sięga poza oddech?
co stać się musi, by cię nawiedziło?
brutalność…
gdzie są drzwi?
kto ma klucz?

niech mi go da

niech mi go da

chcę

wszystkie klucze


ogień elizejski otula upadłych

[Elysian Fire Enfolds The Lost by Manufactura]

wiatry, które zgromadziła ciemna noc
przyniosły ze sobą elizejski ogień
razem tonęliśmy w ich szumie
w ich zwojach i ich mgle
a teraz nie ma nikogo
przeterminowane ciała i uśmiercone umysły
poćwiartowane myśli przesiąkły pragnieniami
lecz wciąż nas nawiedzały niczym sen

zarysy ich łańcuchów oplatają ciało
gdy ciebie obezwładnia chore pożądanie
elizjum, zbyt daleko zboczyłaś ze ścieżki
uświęcone łono, pora spocząć na nim
straciliśmy zbyt dużo
czas wracać do domu

nadciągam do ciebie przez ulewne deszcze
po wszystkich latach, co zostawiły pustkę
już zapomnieliśmy wspólne niegdyś słowa
czuję na sobie ciężar ich kurtyny

zarysy ich łańcuchów oplatają ciało
gdy ciebie obezwładnia chore pożądanie
elizjum, zbyt daleko zboczyłaś ze ścieżki
uświęcone łono, pora spocząć na nim
straciliśmy zbyt dużo
czas wracać do domu


koniec wszystkiego

[All Things Must Die by Manufactura]

oddaj się lękowi
przed końcem
byliśmy już pod i ponad
tym światem
ponad życiem i pod śmiercią
lata stracone na nadzieję

kop głęboko, a mnie znajdziesz
pod cieniami
własnych łez
kop głęboko, a mnie znajdziesz
pod gniewem
swego serca

bo zabiłem się i umarłem dla ciebie

lecz moja śmierć nie czyni ci krzywdy
więc wybacz ten naiwny i nieroztropny gest
bo jestem tylko myślą, co wkrótce odpłynie
z twojej pamięci i twojego serca
opadnie niczym obraz ze ściany


ptak drapieżny

[Bird of Prey by KM]

klęski wyśmienite
płynne życie
i chwila bezruchu
ramię w ramię
uczucie równości

podróżuję przez słowa
niczym ptak drapieżny
tropiąc i polując
obserwując twoją duszę

a jednak
przy tobie
gorączka przechodzi
świat się zapada
a ból zostaje
całkiem sam

kolaże krótkich chwil
naszych dawnych tronów
dziś niepotrzebne
jak minione pragnienia

okrutne widoki
bezmyślnych porażek
czynią cię zbytecznym
pozbawiają lekarstw

a jednak
przy tobie
gorączka przechodzi
świat się zapada
a ból zostaje
całkiem sam


w końcu

[At last by KM]

nie ma nic złego
w rezygnacji

to w porządku
przestać kochać tych
którzy nigdy nie kochali ciebie…

to część ich drogi
ich wzoru
za chwilę
będzie to
jasne jak słońce…

to ich ostatnie godziny…

i nie ma w tym nic złego

odpuść przyjacielu…
odpuść…

bądź wolny…

wyzwól się od szaleństwa…

wiem, że masz dobre serce…
cudowne serce…

a świat stoi otworem…

choć to nie koniec bólu…

wiedz…

że jesteś tego cholernie wart…

w końcu

wszystko zrozumiesz…

i zabłyśniesz

ponad snami.

odpuść…

uwolnij…

uwolnij.


pod powierzchnią

[Truth Disguised by KM]

czasem nie chcemy ujrzeć
co naprawdę leży
pod czarującym
uśmiechem
pod ciepłym
uprzejmym zachowaniem.

czasem nie chcemy
wierzyć w nagość
i naturalne zło
genialnego
wykształconego umysłu.

czasem, gdy nikt
nie patrzy i nikt
nie słucha
ludzi nawiedza
ekstremalny realizm,
w który nigdy wcześniej
by nie uwierzyli

niektórzy rodzą się inni
niektórzy potrafią skutecznie się kryć
niektórzy mogą obdarzyć cię fikcją
niektórzy nie są ludźmi jak ty

granica jest ulotna
jak górskie powietrze
oto niepokój, wulkan budzący się ze snu
gdy najmniej się tego spodziewasz
gdy lekkomyślnie nie doceniasz
gdy tracisz czujność

ludzie znikają
ludzie odpływają

codziennie,
bezgłośnie.

dzieje się to na chwilę przed ciszą, dla której żyję,
o którą się modlę…

krzyk staje się anielską pieśnią
ta piękna pieśń narasta
jak mięso między twoimi kośćmi
i pojawia się nóż
i tylko taniec wyznacza drogę

powiem ci czym jest miłość
to takie uczucie w twym sercu i piersi
jak upadek na ziemię i ucieczka od śmierci
to trzęsące się ręce i trzęsące się dłonie
i paznokcie wbijane w ciało jak szpony
to cichutki odgłos oddechu twojego
co krzyczy „błagam, nie rób mi tego!!”
to czerwony strumień na twoim ramieniu
nadający piękna twojemu cierpieniu
to słodziutka rosa z urokliwych kwiatów
o mglistym poranku zbudzonych księżyców
to twoja ostatnia deklaracja końca
w kierunku promieni płonącego słońca.


bądź niczym

[Be Nothing by KM]

to trochę jak uderzenie pięścią w twarz
choć szokujące, a czasem bolesne
przepływa przez twój umysł i ciało
jak trucizna niosąca energię

gdy wstęp mamy za sobą
kłamstwa, którymi mnie karmisz
tracą swoją magię
najzwyczajniej w świecie
są nudne
głupie
zupełnie jak walka na pięści

i czynią cię niczym.


tymczasem

[Interim by KM]

gdy samotni biorą
i wstrzymują oddech
pewni siebie przemijają
z każdą sekundą
każdego dnia
wyczuwam desperację
u jednych u drugich
to ona ich prowadzi

chwiejemy się naokoło
a wrogowie stają się
naszymi przyjaciółmi.
nie czuję się dobrze,
nikt z nas
nie czuje się dobrze
jesteśmy zdeformowani,
wysiedleni i pocięci
pod każdym kątem
to wszystko przypomina
jedne wielkie niespełnienie.

wzruszam ramionami
gdy drżą przede mną
gdy kłamią w zhańbioną twarz
gdy pędzą jak insekty
co straciły kończyny i połamały skrzydła
zawsze źle oceniają
moją determinację
moją wytrwałość
moje kurewskie decyzje
niczym istoty o czarującym spojrzeniu
a może bestie
nabrali się
na moją uprzejmość

wszystko stało się jasne
gdy kości pękały
pod naporem zębów
nie ma większego spełnienia
niż czuć jak zanika oddech
i z wzajemnością
przyjąć oddech bestii
gorący i powolny
czekając aż pochłonie
twoje pieprzone gardło
i spokojnie
i ufnie
oddać się przerażeniu
wiedzieć, że ofiara jest twoja


powieście sędziego

[Hung Jury by KM]

najbardziej mnie przeraża
brak odczuwanego bólu
nic mnie już nie rusza
i nie jestem wściekły czy zły
jak to było kiedyś
myślę o sobie tak rzadko,
że zgadzam się na wszystko
na admirację i oszczerstwa
na wszystkie najpiękniejsze
i najokrutniejsze rzeczy
jakie ktokolwiek kiedykolwiek
mógł o mnie wypowiedzieć
podróżowałem często
po piekielnym czasie i przestrzeni
a drugie tyle
włóczyłem się po niebie

cóż najgroszego mogą mi uczynić??
zabić mnie?
odebrać mi wolność?
zbeszcześcić imię?
zranić fizycznie?
publicznie upokorzyć?

ból fizyczny mnie nie rusza
szybko nauczyłem się
że tortury nic nie znaczą
moje imię nic nie znaczy
nie przynosi ani chwały,
ani dumy, ani wstydu….
ani nic innego
wszystkie przymiotniki
pogłębiają tajemnicę
nadają znaczenia
czemuś co znaczenia nie ma
upokarzam się publicznie
każdego jednego dnia
idą ulicą i żyjąc
wśród 6 miliardów ludzi
i upijając się wśród nich
odbiera się mi wolność
w nieskończoność
zdałem sobie srprawę
że nikt z nas nie jest wolny
ani nie będzie
nic do stracenia
nic do zyskania
czysta śmierć nigdy
nie była warta życia
i nie miała znaczenia
dla tych co ją przeżyją
będzie tylko spełnionym snem

najgorsze
co mogą mi uczynić
to pozowlić mi żyć
w pokoju
ciszy
komforcie
i długo

to wyrok gorszy niż śmierć
to cierpienie największe


słodka śmierć

[Lovely Sort of Death by KM]

tak łatwo jest upaść
gdy złapać nie ma czego

szramy i rany
oto nasza droga
a teraz
gdy nadszedł koniec
nie zostało nic
blizn, które noszę
nie widać na ciele
lecz będą ze mną po kres
by przypominać
ciebie

ten, którego znałaś
nie żyje
umarł we śnie
śniąc o tobie
odebrałem mu życie
serce
oraz twarz
zostawiłem go
by gnił
w pocie
i nędzy

kwiaty są martwe
a okna zamknięte
tylko deszcz i śnieg
zerkną na ten świat
wzejdzie nowe słońce
i zaświeci ci w oczy
zaczniesz nowe życie
by upaść na nowo
pokój z nami
obym znalazł się w piekle


gniew pełen prawdy

[The Wrath of Truth by Broken Fabiola]

poddaj się pieczęci czasu
świętuj dystans od nich wszystkich
niszcząc wspomnienia prawdy
niszcząc słowa pełne kłamstw

pragnij dać więcej niż widzisz oczami
wznieś mury twierdzy wokół swego serca
aż wyplenisz z niego resztki siebie
by narodził się ten kim jesteś
bez masek i schematów
co ukazują
byt stworzony dla wszystkich
prócz ciebie

gniew pełen prawdy
da ci tylko ból
gniew pełen prawdy
ocali tylko nielicznych

lecz pewnego dnia
odnajdziesz drogę
przez
ostatnie ruchy
swoich warg

zgiń trwając w oporze, by przemówić na nowo
rozpłyń się w nocach niespodziewanej śmierci
porzucając wszystko co ci narzucono
by nic nie zostało poza iskrą młodości

za sekundę poczujesz
jak się zapadasz
i spotkamy się po drugiej stronie
prawdy


róża z betonu

[Concrete Rose by KM]

ta pustynia nie daje ni chwili wytchnienia
niesie tylko zdradę i zniszczenie, a jednak
wśród bestii śliniących się na twój widok
wśród wzgórz świateł, perfum i przygaszonych neonów
żyła czarna róża

całymi wiekami wyrastała z betonu
jest tak potężna jak delikatna, trująca
jej ciernie niczym ostrze, a myśli o nich
potrafi cię zranić do krwi
choć płatki topnieją jak w dłoniach obloki

spójrz na nią, a zobaczysz jak toniesz
oddychaj jej wonią, a poczujesz obłęd
a gdy zachowasz ciszę
i posłuchasz uważnie
jak wiatr delikatnie muska jej szypułkę
usłyszysz szeptanie i pieśni
ofelii

czyż to nie cudowne, że tak kruchy byt
może żyć w miejscu i czasie jak ten
oto cud, co wybrał istnienie
a ja wśród nielicznych jestem szczęśliwcem
co było mu dane spojrzeć
wgłąb wieczności


… lub przepadnij na zawsze

[… Or be lost forever by KM]

i wierzę
że w dniu swych narodzin
przypomnisz sobie
jak wiele razy umierałeś
będziesz pamiętał dni
gdy zniknąłeś
prawie w całości
z miejsca, które zapomniał bóg

może znajdziesz siłę w tych słowach
gdy spłyną na ciebie
wszystkie marne lata
choć ścieżka, co cię tu przywiodła
nie należała tylko do ciebie
musiałeś ją przebyć, by zrozumieć
jak z każdą chwilą
obumiera twoja przyszłość

odnajdź siebie raz jeszcze
bo będzie to ostatni raz
będziesz mógł to zrobić
nim nastanie twój czas
nie zapomnij kto ci go użyczył

poczuj tą chwilę, by pamiętać
każde życie, o które się otarłeś
każdy uśmiech, który wymusiłeś
każde serce, które kochałeś
i cenę, którą zapłaciłeś
swoją krew
swoje łzy
swoje blizny

oto co oddałeś

twój najgorszy wróg spogląda z lustra
jak mogłeś tak bardzo się oszukać?
dla ich powodów, dla ich chciwości, dla ich żądz.
czemu miałbyś oddać im wszystko?
spójrz tylko co zostawiasz za sobą
SPÓJRZ DO CZEGO CIĘ ZMUSILI!!!
nie potrzebujesz już tego
więc błagam
skończ to teraz
choć boję się,
że dla ciebie
jest już za późno…

ty,
który lśniłeś w ciemności
niczym płomień nadziei

ty,
którego życia nie sposób streścić
choć tak bardzo tego chciałeś

ty,
który wybaczyłeś wszystkim
prócz siebie

zgiń teraz
lub przepadnij na zawsze…